..
bez nazwy

67 | 56596
 
 
2009-04-02
Odsłon: 756
 

O Lao, Lao, Lao, Ole...

Pobyt w Laosie zaczal sie niesamowicie pozytywnie, a potem... to bylo juz roznie. 
Ale od poczatku. Najpierw udalo mi sie przekroczyc granice na Mekongu sucha stopa i nie
tracac zadnej nowej kartki w paszporcie, a co wiecej, odzyskujac
jedna, ktora wczesniej spisalem na straty. Potem byl autobus do Vieng
Phouka i czary mary jakies sie podzialy, niewytlumaczalne zupelnie, do tej pory nie wiem co sie porobilo ;). W Vieng Phouka, zanim jeszcze wybralem sie
z nowymi znajomymi na treking, rozpoczalem proces promocji kultury polskiej. Na imprezie plenerowej z okazji Dnia Kobiet, spragniony wystepow przed szeroka
publicznoscia, odspiewalem drogim paniom "Deszcze niespokojne" "Gdy
nie ma w domu dzieci" "Pana Wolodyjowskiego" i "Maszeruja Chlopcy",
plus jeszcze pare szlagierow.

A sam treking byl rewelacyjny. Choc z przewodnikiem, to nie mialem
uczucia, ze jestem za reke prowadzony od jedenj atrakcji do drugiej.
Bo typowych atrakcji turystycznych nie bylo, nie bylo straganow z
pamiatkami, byla za to prawdziwa dzungla, piekne gory, nietkniete
przez przemysl turystyczny wioski zamieszkane przez goscinnych i
serdecznych ludzi, dla ktorych nie bylismy tylko i wylacznie
chodzacymi sakiewkami, ale przede wszystkimi kompanami, wstyd sie
przyznac, do balowania.

Ja sam znowu zajalem sie wychowaniem muzycznym mlodziezy, uczac
dzieciaki kilku polskich przyspiewek ludowych, w tym "o leo o leo o
leo o le, nie damy sie", czym zaskarbilem sobie wdziecznosc starszyzny plemiennej do tego stopnia, ze zaoferowano mi obywatelstwo i... zone. Ale mnie tam amory z lokalsami nie w glowie byly, nie z lokalsami ;)

Potem byla krotka wizyta w Luang Nam Tha, i kilka kolejnych cichych, choc pozytecznych dni w Luang Prabang, ktore w sumie nie urzeklo mnie niczym specjalnym.

Urodziny spedzilem w Vang Vieng, ktore slynie z tubingu, czyli splywow
rzeka na detkach, od baru do baru. Panieniki w bikini 24 godziny na dobe, choc mnie
wieczorami bylo chlodno w polarze, dookola jeden wielki ochlaj, umcy
umcy w glosnikach. Na ulicach do tego
sporo gejow, przeciwko ktorym nie mialbym nic, gdyby nie byli tacy...
hmmm... zaczepni. Czyli jedna wielka imprezownia, a
wiec miejsce do swietowania, wydawac by sie moglo, idealne. Az dziw bierze, ze w takim tlumie turystow ciezko
znalezc kogos, z kim moznaby normalnie pogadac (na szczescie znalazla
sie Ela - pozdrawiam:) ).

Wystarczy jednak w V.V. przejsc na druga strone rzeki i zaczyna sie
poezja, bo sama miejscowosc jest bardzo malowniczo polozona wsrod
wzgorze wapiennych, troche przypominajacych nasze Pieniny, z pieknymi
scianami i jaskiniami.

Vientiane, jak na stolice, okazalo sie bardzo spokojne, bez zgielku i halasu typowego dla duzych miast. Kilka ciekawych zabytkow i urokliwy, choc wieczorami troche nieladnie pachnacy brzeg Mekongu czynia miasto wartym zatrzymania sie na 2 czy 3 dni. Nie daj Hanuman jednak, zjawic sie w V poznym popoludniem, czy wieczorem, kiedy wszystkie tanie hotele sa pelne, bo czeka czlowieka bankructwo. Do bankructwa moze doprowadzic tez mafia tuktukowa, ktora ceny wywindowala sobie na skale z jaka sie jeszcze nigdzie nie spotkalem. Korzystajac z wolnej chwili wyrobilem sobie w V. wize kambodzanska, troche miecha podjadlem i rekonwalescencja po niedawnych przygodach skutecznie sie zajalem.

Z Vientiane przeskoczylem szybko do Pakse superluksusowym autobusem sypialnym i nawet sie wyspalem. Stamtad od razu myknalem do Tadlo na Bolevan Plateau. Samo T. to wiocha, a kilkoma hotelami, polozona nad rzeka z ladnymi wodospadami, ktore jednak pewnie dopiero w porze deszczowej pokazuja swoj prawdziwy urok. W sumie 3 fajne dni, sympatyczne spacerki, niezle tanie jedzenie, wieczorami Beer Lao i integracja polsko-australijsko-izraelska, przy akompaniamencie cykad, ktore potrafia doprowadzic do szalu, jak sie uwezma na czlowieka w srodku nocy.

W Tadlo pierwszy raz od Nepalu uswiadczylem deszczu, ale takze blekitnego nieba. Bo na polnocy niebo jet zasnute dymem z wypalanych masowo traw, a czasami jakiegos lasu, jak sie przez pomylke wymknie spod kontroli. To niesie ze soba w konsekwencji brak swiatla dobrego do focenia. Ilosc zdjec, ktore robie spadla dramatycznie, zaledwie pare giga w Laosie, ktory potencjal ma niesamowity. Za to odpowiedzialne tez sa jednak i inne czynniki jak chociazby brak wgladu w wyniki. NIe wiem nawet do konca, jak spisuje sie kupione przed samym wyjazdem szkielko sigmy, ktorym robie 90% wszystkich zdjec. Inna jeszcze sprawa, to chyba zuzycie materialu ludzkiego, coraz mniej wrazliwego na otoczenie. Mnisi to mnisi, bawol to bawol, domy w kazdej wsi podobne, wszystko juz bylo, a zlotych Buddow to nawet zatrzesienie.

Swiatlo wrocilo pelna moca w Champasak, gdzie trafilem po Tadlo. Do lask wrocily filtry polaryzacyjne, i zaczelo brakowac szarej polowki, ktora w Nepalu niemilosiernie porysowalem, coby uchwycic dramaturgie tego, co dzieje sie na niebie. Ch. polozony jest ladnie nad Mekongiem, z ciekawa atmosfera, bo malo ludzi tu dociera, i ruinami Wat Phou, ktore aspiruja do miana laotanskiego Bagan czy Angkor, ale na aspiracjach sie konczy, bo to nie ta skala po prostu, nawet blisko podejsc sie nie da, bo sie wszystko wali.

Ostatnim postojem byla Si Phon Don, Kraina 4000 Wysp.Ilosc wysp zalezy od poziomu wody, ale 4000 tysiecy nie ma, ale... kogo to obchodzi? Jest pieknie i tyle, super miejsce do odpoczynku, spacerow, pedalowania wsrod palmowych gajow i wodospadow. Tak sie zlozylo, ze kierowca w autobusie wywiozl nas na inna wyspe i zmuszeni bylismy zafundowac sobie poltoragodzinna wycieczke lodka, ktora okazala sie rewelacyjna, wiec ostatecznie moglem sobie odpuscic wycieczke "na delfiny slodkowodne",  ktore sa duza atrakcja w okolicy. No i nawet milosnicy glosnej muzy, mocnych drinkow i tubingu cos dla siebie znajda, tyle ze w malo narzucajacy sie sposob. Fajnie.

No to jaki byl ten Laos? Kurde, dziwny jakis - dziwny dla mnie, kryzysowy chyba jednak. Masa roznych, skrajnych emocji, z jednej i drugiej strony spektrum. Niesamowity zastrzyk energii na poczatku, ktory tak mnie wybral, ze potem ledwo moglem sie pozbierac, zeby cokolwiek dzialac, bo brakowalo odpowiednich bodzcow nakrecajacych, tak ze na koncu tempo mialem straszne i zupelnie nie chcialo mi sie z tym nic robic.


PS. sory za literowki, ale ta klawiatura jest calkiem do bani

 
 
KOMENTARZE
 
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
ZAPISZ
 


Archiwum wpisów
 

Pn

Wt

Sr

Czw

Pt

So

Nd